Drżąca dłoń na powitanie Boga – Maria Wilczek, “List do Pani” nr 3/34, marzec 1997

Jeszcze na początku czerwca nikt nie podejrzewa: ani jego rodzice, ani koledzy z seminarium, ani profesorowie, ani on sam, że od dramatu dzieli go tak niewiele czasu. Jest może nieco słabszy, ale nie ma w nim niepokoju. Przygotowuje się do egzaminów, dużo się modli, słucha muzyki, maluje… To wszystko jakby w tle oczekiwania na najważniejsze. I przychodzi ten dzień – 23 czerwca – święcenia diakonatu. Uroczystość w katedrze pelplińskiej. Powtarza słowa przyrzeczenia, iż chce przechowywać tajemnice wiary w czystym sumieniu (…) kształtować swoje postępowanie na wzór Chrystusa …

Jest ze wszystkimi, ale po raz pierwszy jakby już osobno. Po południu spotkanie z rodziną i znów wrażenie, jakby oddalał się od niej poza jakąś trudną do określenia przestrzeń. W dwa dni później nagłe zasłabnięcie, zapaść, śmierć kliniczna, długa szpitalna reanimacja. I diagnoza, która jest prawie wyrokiem. Resztka nadziei może już tylko w przeszczepie serca. Zaczyna się walka o jego życie – również bliskich spoza szpitalnej bramy, a równolegle – jego wewnętrzne mocowanie, by przyjąć bez buntu to, co ma się z nim stać. Pragnienie, żeby nie zawieść, lęk, żeby nie zawieść i – modlitwa:

nie uronić łzy ten ostatni jedyny raz gdy odbiorą ci serce

Panie Boże który wszystko możesz spraw bym cierpiał cicho bym się nie bał nocy w lesie i odrzutu gdy przyjdzie spijać rosę z kielichów nektar życia czerwony jak krew na śnieżnej pościeli nakrochmalonej manną zamiast słów konsekracji przyjmij wtedy moją duszę bym nie cierpiał długo znając jak Twój Syn wyrok na wyrąb drzew dla małych krzyży takich jak mój.

W dzienniku zdanie – „odwagę określa chwila, w której człowiek nie chce się wstydzić za samego siebie”.

Transplantacji serca podejmuje się Klinika Jana Pawła II w Krakowie. Żeby się tam znaleźć trzeba pokonać odległość przeszło 500 km. „Zrozumcie Państwo! On nie przeżyje lotu awionetką – mówią lekarze szpitala w T.” Niewiele pamięta z drogi na lotnisko. Awionetka startuje o 24.00, o 2.30 leży już na stole operacyjnym. Prof. Mirosław Garlicki wraz z zespołem przystępują do transplantacji. Trwa długa, wielogodzinna operacja, której wynik na razie jest znany tylko Bogu.

Tak o tym pisze później w swych wierszach:

nie uronić łzy

ten ostatni

jedyny raz

gdy odbiorą ci serce

***

Panie Boże

który wszystko możesz

spraw

bym cierpiał cicho

bym się nie bał

nocy w lesie

i odrzutu

gdy przyjdzie

spijać rosę z kielichów

nektar życia

czerwony jak krew

na śnieżnej pościeli

nakrochmalonej manną

zamiast słów konsekracji

przyjmij wtedy

moją duszę

bym nie cierpiał

długo

znając jak Twój Syn

wyrok

na wyrąb drzew

dla małych krzyży

takich jak mój.

  W dzienniku zdanie – „odwagę określa chwila, w której człowiek nie chce się wstydzić za samego siebie”.

Transplantacji serca podejmuje się Klinika Jana Pawła II w Krakowie. Żeby się tam znaleźć trzeba pokonać odległość przeszło 500 km. „Zrozumcie Państwo! On nie przeżyje lotu awionetką – mówią lekarze szpitala w T.” Niewiele pamięta z drogi na lotnisko. Awionetka startuje o 24.00, o 2.30 leży już na stole operacyjnym. Prof. Mirosław Garlicki wraz z zespołem przystępują do transplantacji. Trwa długa, wielogodzinna operacja, której wynik na razie jest znany tylko Bogu.

Tak o tym pisze później w swych wierszach:

kiedy niewyobrażalne

tonie w błękicie

Aniołowie

już czekają

bliżsi niż kiedykolwiek

życie staje się snem

najczystszą

kropelką potu wszechświata

i

Boga

 

nie pozwoliłeś

bym umarł

a przecież

nie żyłem

w śmierci

bliższy stworzeniu

w wieczności

do dziś

śmiertelny.

 

odebrałeś mi serce

tylko

nie chciałeś mych rąk, oczu

ani przepitej duszy

ani poezji i obrazów

nie chciałeś mej samotności

wieczorów Bacha i Mozarta

Ludźmierskich Nieszporów czy Metra

sprawiłeś tylko raz

że zasnąłem

pamiętam czyjąś dłoń na mej twarzy

i czuję jak krople potu

płyną jeszcze dziś po policzku

odebrałeś mi serce

tylko

i tylko Ty wiesz

dlaczego jeszcze żyję.

 Dopiero po wielu godzinach od początku operacji – przebudzenie. Jaskrawe światło dnia prawie oślepia. Na razie niczego nie rozróżnia, potem jakby na powitanie życia – zielone czubki drzew za oknem. Wyrazista świadomość – „Jestem” i głos dr Garlickiego – „Już dobrze, teraz odpoczywaj”.

Zaczynają się długie tygodnie niepewnego trwania. Podłączony do dziesiątków aparatów, co chwila pochylające się nad nim twarze ludzi, bolesne czuwanie jego i ich.  Ból zmieniający natężenie, męka i odarcie ze wszystkiego, opuszczenie i echo tamtego wołania „Eli, Eli lema sabachthani”.

powtarzając

wciąż te same

słowa

staram się zasnąć

nikt nie widzi

uwięzionych łez

pośród tylu gwiazd

Drżąca dłoń na powitanie Boga

boję się kapłaństwa

samotności

cierpienia

boję się mej bezradności

sparaliżowanych rąk

niemych słów

jaskry oczu

kiedy tak będę leżał

przekłuty igłami

i całą tą chemią

prawie nagi

jak żywy wieniec

gdy już zabraknie

powietrza i światła

wciąż będę

tak jak wtedy

w dniu święceń

Twoim.

Dzień czterdziesty po operacji. Przeszczep nie został odrzucony. Stan zagrożenia trwa nadal, ale więcej już miejsca na nadzieję.

spotkałem Cię

i pokochałem

nadziejo

wyśmiana realistko.

***

warto

narodzić się

nocą odgarniać lęk

i biec co sił

cierpliwie licząc dni

te już ostatnie.

Matce

jeszcze za wcześnie

by opadły

ulubione fiołki

i szept cichy

i łkanie matki

jeszcze za wcześnie

by szukać ciała

unosić kamień, płachtę i oleje

by przekraczać

tajemnice

i tajemnic w czas dochować

jak syna

gdy nawet garstka ziemi

nie starcza

aby zrozumieć.

W pół roku później.

Mały, skromny pokój. Na ścianie krzyż i trzy obrazy, a wśród nich ten, o znaczącym tytule „Całopalenie”. Twarz starca w „godzinie Nikodema”. – To wszystko co pozostało z mojej twórczości – mówi. – Już nie maluję i nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł malować.

W półmroku wieczoru jego skupiona twarz i oczy czujne. Czy to o sobie sprzed roku pisze:

gorączkowy idealista

zimą lepi bałwany

a gdy nie ma już śniegu

biega po mieście

z gołą głową, bez szala i rękawic

lekko zawiany

ot, taki – może poeta.

Mówi, jakby odczytując niezadane pytanie: „Bóg przemienił moje życie. Jestem już trochę innym człowiekiem.” Może bardziej „sercowym”. Nagle odzyskałem świadomość wartości, jaka tkwi w małych gestach dobra, w zwyczajnych rozmowach, w spotkaniach życzliwych ludzi. Jest we mnie zachwyt nad szczodrością Boga, który obdarza dobrami, często niezauważanymi przez nas dobrami. (…)

Na stoliczku dwa ostatnie wiersze.

zaczarowani rycerze

żyją w witrażach starych kościołów

gdy dosięgają gwiazd

chrzęści ich oręż

a rankiem pierwsze promienie

i modlitwa

uwalnia

ożywiające zaklęcie

***

kiedy było mi ciężko

chodziłem karmić łabędzie

nie potrzebowałem wcale

nóg

by zobaczyć

miłość

zamykam wciąż oczy

i tęsknię

do miejsc które żyją

dzięki zaklętym ptakom

„Jest też pewnie we mnie więcej zrozumienia i życzliwości dla innych – mówi. I wdzięczności. Przede wszystkim pozostaje świadomość daru życia dawcy – dzięki niemu przecież wciąż żyję. Od tylu różnych ludzi doznałem dobra. Nie zdoła się wszystkich wymienić: od lekarzy i pielęgniarek Kliniki Jana Pawła w Krakowie, dr. M. Garlickiego, który mnie operował, od mojego bp. Jana Bernarda Szlagi, ks. rektora Wiesława Meringa i innych osób z seminarium, od braci kleryckiej, od ks. proboszcza Bogdana Drozdowskiego, mojej rodziny… Nigdy o nich wszystkich nie zapomnę. Oni mnie nauczyli i nadal uczą żyć i kochać.

Na chwilę zapada cisza… – Czym jest wiara w doświadczeniu tak niepowtarzalnym? – Sądzę, że wymaga ona wiele odwagi, szczególnie w chwilach, które zapowiadają ból, czy po prostu śmierć – mówi cudem uratowany ks. Piotr Marks. Ludzie chorzy dobrze znają słowa Męki Pańskiej, szczególnie te ostatnie: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił. Znają je nie tylko na pamięć. Oni sami je „przeżyli”, być może po to, aby dać świadectwo o sensie Krzyża i Zmartwychwstania. Nikt z nas wierzących nie  żyje dla śmierci i dlatego, gdy ona nadchodzi – czasami niespodziewanie – modlitwa staje się żywą cząstką nas samych, cząstką, która nie obumiera, lecz daje życie. Słowa, do których często zdążyliśmy się przyzwyczaić, stają się znów proste i autentyczne, do końca prawdziwe i znaczą to, co określają – naszą ludzką miłość do Ojca.

Chociażby psalm 51: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości,/ w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość!/ Obmyj mnie zupełnie z mojej winy/ i oczyść mnie z grzechu mojego!”.

Dla mnie nie ma teraz wątpliwości, że życie się nie kończy. Zyskałem jako dodatkowy dar Boga – pełniejszą świadomość Jego istnienia. Moja przyszłość? Nie jest jeszcze przesądzona, ale gdziekolwiek będę – będzie ze mną to przejmujące wrażenie „dotknięcia” wieczności.

Drżąca dłoń na powitanie Boga – Maria Wilczek, “List do Pani” nr 3/34, marzec 1997