Ks. prof. Andrzej Witko
Kazanie wygłoszone na Mszy św. w intencji wszystkich konających w pierwszy wtorek miesiąca w Sanktuarium Bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach w dniu 1 kwietnia 2014 roku o godz. 18.00.
Czcigodni członkowie Apostolatu Ratunku Konającym, drodzy Bracia i Siostry!
Dokładnie dziewięć lat temu wszyscy byliśmy świadkami przejmującego konania Ojca Świętego Jana Pawła II. Kiedy przed dziewięcioma laty na całym świecie, a szczególnie w Polsce i tu w Krakowie uczestniczyliśmy w jego przejściu do domu Ojca, przeżywaliśmy wielkie rekolekcje patrząc na śmierć Papieża-Polaka, który upodabniał się do wyniszczonego z miłości do nas Chrystusa na krzyżu. Pamiętamy Niedzielę Palmową, gdy Ojciec Święty ukazał się oknie Pałacu Apostolskiego i chciał przemówić. Jednak głos mu zamarł i tylko chwycił drżącą dłonią gałązkę palmową i nią pomachał, aby następnie kilkukrotnie pobłogosławić zgromadzony na Placu św. Piotra i uczestniczący w tym jakże przejmującym wydarzeniu, cały lud Boży.
W naszej pamięci pozostanie na zawsze obraz z Wielkiego Piątku, gdy Ojciec Święty nie mógł już udać się do Koloseum, aby poprowadzić tam Drogę Krzyżową. Ekstremalnie wycieńczony, znalazł się w swojej prywatnej kaplicy i poprosił, aby podać mu krzyż. Wtedy arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, jego ówczesny sekretarz, pobiegł do swojego mieszkania i stamtąd przyniósł krucyfiks. Miał on być lekki. Gdy wręczył go Ojcu Świętemu, ten z miłością tulił go do siebie, jednocząc swoje cierpienia z męką Zbawiciela, umierającego na krzyżu za zbawienie świata. Ten właśnie krzyż był darem jednej kobiety z Bieszczadów, która nie mogąc chodzić poruszała się na wózku. Ofiarowała ten święty wizerunek pielgrzymce udającej się w roku Wielkiego Jubileuszu 2000 do Ojca Świętego, z prośbą, aby przekazać go Papieżowi. Gdy arcybiskup Mieczysław Mokrzycki zobaczył ten dar, poprosił Jana Pawła II o ten krucyfiks, mówiąc, iż w jego apartamencie nie ma odpowiedniego krzyża. I tak oto stał się on posiadaczem wizerunku Ukrzyżowanego, który po śmierci Ojca Świętego przekazał swojej mamie. Ta natomiast, zanim odeszła z tego świata, ofiarowała go do jednej parafii diecezji rzeszowskiej, i stamtąd krąży po całej Polsce i świecie, aby przywoływać tę wzruszającą chwilę zjednoczenia Jana Pawła II z Chrystusem umierającym na krzyżu.
Przed naszymi oczyma staje i to jakże dramatyczne błogosławieństwo w Niedzielę Wielkanocną, kiedy Ojciec Święty, choć zdawało się, że będzie w stanie przemówić, nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Z bólem w sercu wielokrotnie błogosławił ludzi wiwatujących na jego cześć na Placu św. Piotra. A gdy w środę po Wielkanocy po raz ostatni pokazał się w oknie, ogarnął swoim ojcowskim spojrzeniem pełnym cierpienia wszystkich zgromadzonych przed Bazyliką Watykańską. Było to właściwie jego pożegnanie z nami. To po tym błogosławieństwie odprawił ostatnią Mszę św. w swojej prywatnej kaplicy, po czym nastąpiło gwałtowne załamanie się stanu jego zdrowia, tak, że wydawało się, iż zgon może nastąpić lada moment.
W czwartek po Wielkanocy Ojciec Święty wyraził życzenie, by pozostać w Pałacu Apostolskim. Chciał zakończyć swoją doczesną wędrówkę wśród swoich, w swoim domu. Nie chciał umierać w szpitalu. Przyjął wówczas sakrament namaszczenia chorych z rąk swojego przyjaciela ks. kardynała Mariana Jaworskiego. Następnego dnia, w piątek po Wielkanocy, poprosił, by przy jego łożu odprawiono Drogę Krzyżową, aby jeszcze głębiej przeżywać Mękę Chrystusa i z nią się jednoczyć.
W sobotę po Wielkanocy, w wigilię Święta Miłosierdzia, w ostatnim dniu swojego życia, Ojciec Święty uczestniczył we Mszy św., którą przy jego łożu odprawili o godzinie 7.30 jego najbliżsi przyjaciele i współpracownicy. W ostatnich godzinach przed śmiercią pobłogosławił korony dla obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w grotach watykańskich oraz dla cudownego wizerunku z Jasnej Góry, z gorącym pragnieniem, by ten dar trafił do tej, której nieustannie powtarzał Totus tuus, Maria. Jego uczeń i przyjaciel, ks. Tadeusz Styczeń, czytał wówczas Ewangelię według św. Jana. Zdążył odczytać dziewięć rozdziałów, gdy Ojciec Święty coraz bardziej jednoczył się w pełnej bólu męce, wchodząc w agonię. Kiedy nad Papieżem pochyliła się siostra Tobiana, sercanka, usłyszała ostatnie słowa Ojca Świętego: „Pozwólcie mi odejść do Pana”. O godzinie dziewiętnastej agonia sięgnęła szczytu, zapalono wówczas gromnicę i wystawiono w oknie, aby cały świat towarzyszył Ojcu Świętemu w przejściu do domu Ojca. O godzinie dwudziestej arcybiskup Stanisław Dziwisz wraz z przyjaciółmi i współpracownikami Ojca Świętego odprawili Mszę św. wigilijną z uroczystości Miłosierdzia Bożego. Odczytano wtedy tekst z Ewangelii św. Jana, mówiący o tym, jak Chrystus zmartwychwstały, w dniu swego zwycięstwa nad śmiercią, ukazał się apostołom i zwrócił się do nich słowami „Pokój wam”. Czy mogłaby być czytana bardziej stosowna ewangelia dla umierającego Papieża, następcy św. Piotra, który wychodził już na spotkanie zwycięskiego Chrystusa, by usłyszeć jego słowa: „Pokój wam”. W czasie tamtej Mszy św. podano Ojcu Świętemu kilka kropel Najświętszej Krwi Jezusowej, jako wiatyk. Po Eucharystii przygaszono światła a siostry odmówiły Różaniec.
O godzinie 21.37 serce Jana Pawła II przestało bić. Monitor pokazał ciągłą linię. To wtedy doktor Renato Buzzonetti powiedział: „Powrócił do domu Ojca”. Wówczas arcybiskup Stanisław Dziwisz wstał z klęczek, zapalił światła i zaintonował uroczyste Te Deum – hymn Ciebie Boga wysławiamy. Świadkowie śmierci Papieża nie rozumieli tego i dziwili się. Potrzeba było kilku lat, nim odkryli, że było to wielkie dziękczynienie za życie Papieża-Polaka. Po godzinie przystąpiono do ubierania ciała Ojca Świętego. Jak wyznał arcybiskup Konrad Krajewski, odpowiedzialny za tę czynność, której dokonał wraz z trzema Włochami, nim zrobili jakikolwiek ruch, z najwyższą czcią i szacunkiem całowali Ojca Świętego w rękę, policzek czy czoło, ubierając mu skarpety, koszulę i sutannę, jak gdyby już oddawano cześć relikwiom świętego.
Kiedy dziś, drodzy Bracia i Siostry, wracamy pamięcią i sercem do tych wydarzeń sprzed dziewięciu lat, staje przed naszymi oczyma konanie Papieża-Polaka, ale i śmierć tylu ludzi, którym towarzyszyliśmy fizycznie i duchowo. Odkrywamy w śmierci Ojca Świętego niezwykłe znamiona, jakie towarzyszą w mniejszym czy w większym stopniu konaniu każdego człowieka. Śmierć z jednej strony jest wyzwoleniem z ciała i przejściem do życia wiecznego, ale zawsze związana jest z męką umierania, co jest następstwem grzechu pierworodnego. Tego doświadczyli już pierwsi rodzice, biblijni Adam i Ewa. Konanie wpisane jest w naturę człowieka. Doświadczył go Jan Paweł II i będzie musiał się z nim zmierzyć każdy z nas, jak to przeżywali wszyscy ludzie, począwszy od stworzenia świata.
Wielka Apostołka Bożego Miłosierdzia, gospodyni tego miejsca, przekazała swojemu kierownikowi duchowemu, bł. ks. Michałowi Sopoćce, niezwykłe i jakże przejmujące świadectwo, iż widziała konanie marszałka Józefa Piłsudskiego. Było ono niezwykle dramatyczne i bolesne. Mnóstwo szatanów czekało już na jego duszę, aby pogrążyć ją w czeluści piekieł, ale Piłsudski, z dziecięcą ufnością, umierając, przyciskał do serca ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej, błagając ją o Boże Miłosierdzie. I gdy wydawało się już, że straszliwy sąd spotka Marszałka, siostra Faustyna ujrzała Matkę Miłosierdzia, która zstąpiła w jasności i osłoniła swym płaszczem umierającego, tak, iż został zbawiony.
Człowiek w agonii tak bardzo potrzebuje towarzyszenia i bliskości, wyrażonej fizycznie i duchowo. Umierający, nawet bardzo wierzący, w swej ostatniej godzinie napełniony jest lękiem i niepewnością. Jest to straszliwe doświadczenie, pełne cierpienia. Konający bardzo potrzebują ludzkiego wsparcia, potrzebują uchwycenia za rękę, pogłaskania po policzku, potrzebują fizycznej bliskości, ale przede wszystkim, o czym wy, drodzy Bracia i Siostry, doskonale wiecie, potrzebują towarzyszenia i bliskości duchowej. Potrzebują naszej modlitwy. Wiedziała o tym Sekretarka Bożego Miłosierdzia, św. Faustyna, która zarówno w szpitalu na Prądniku, jak i na łagiewnickiej ziemi, a nawet w sposób cudowny niejednokrotnie przenoszona w różne miejsca, towarzyszyła umierającym poprzez bliskość fizyczną i modlitwę.
Św. Faustyna przypomniała nam szczególną obietnicę Pana Jezusa, iż jedną z najskuteczniejszych pomocy, jednym z największych dobrodziejstw, które otrzymaliśmy od Boga dla umierających jest koronka do Bożego Miłosierdzia. Dzięki tej modlitwie, możemy wypraszać wielkie łaski, dotyczące zarówno męki konania i godziny śmierci, ale także i wiecznego zbawienia. Nie ma żadnej innej lepszej i skuteczniejszej modlitwy dla umierających niż koronka do Bożego Miłosierdzia… Kiedy siostra Faustyna niejednokrotnie widziała przedłużającą się agonię umierających, odmówiwszy koronkę, zamierzała modlić się słowami dość długiej Litanii do Wszystkich Świętych, wówczas słyszała słowa zachęty do odmawiania tej koronki, której nauczył ją Pan.
Koronka do Bożego Miłosierdzie posiada szczególną moc wypraszania zmiłowania Pańskiego dla umierających, łaski szczęśliwej śmierci i pokoju oraz wiecznego zbawienia. Dzięki tej modlitwie możemy uprosić wyjątkowy dar dla umierających, iż mogą w tej jakże dramatycznej godzinie, kiedy sami muszą stanąć przed obliczem Boga, znaleźć pokój w sercu, a ich śmierć będzie szczęśliwa. Mogą oni doświadczyć tego szczęścia, które wyrazi się zarówno w chwili umierania, jak i w tym, czym jest zbawienie wieczne.
Kiedy patrzymy na śmierć Jana Pawła II mamy to przekonanie, iż byliśmy świadkami śmierci świętego. Każdy z nas chce dążyć do świętości, mając świadomość własnej nędzy, ograniczoności i grzechu. Wszak wszyscy staniemy przed trybunałem Boga, który jest sędzią sprawiedliwym, choć Ojcem pełnym miłosierdzia. Dlatego wraz ze św. Faustyną, módlmy się o łaskę szczęśliwej śmierci dla nas i dla tych wszystkich, którym będziemy towarzyszyć: „O Jezu miłosierny, rozciągnięty na krzyżu, wspomnij na naszą godzinę śmierci! O najmiłosierniejsze Serce Jezusa, otwarte włócznią, ukryj mnie w ostatnią śmierci godzinę! O Krwi i Wodo, która wytrysłaś z Serca Jezusowego, jako zdrój niezgłębionego miłosierdzia dla mnie w mojej śmierci godzinie! Jezu konający, zakładzie miłosierdzia, złagódź gniew Boży w mojej śmierci godzinie” (Dz. 813). „Ufam mocno i zdaję się całkowicie na wolę Twoją świętą, która jest miłosierdziem samym. Miłosierdzie Twoje będzie mi wszystkim w tej ostatniej godzinie” (Dz. 1574). Amen.
Ks. prof. Andrzej Witko jest historykiem sztuki i teologiem duchowości, profesorem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, kierownikiem katedry historii sztuki nowożytnej w Instytucie Historii Sztuki i Kultury UPJPII, członkiem Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych San Telmo w Hiszpanii, Komisji Historii Sztuki Polskiej Akademii Umiejętności, członkiem Towarzystwa Naukowego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Rady Naukowej Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. W swoich badaniach zajmuje się głównie nowożytną sztuką hiszpańską, ikonografią chrześcijańską oraz kultem Miłosierdzia Bożego. Napisał szereg książek i artykułów, opublikowanych m.in. w Polsce, Niemczech, Austrii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Irlandii i Bułgarii.